Nauczyciele mówią dzieciom w szkole, żeby podczas kolorowania obrazków „nie wychodziły za linię”. Animatorzy kultury proponują „szycie dizajnerskich toreb z ludowym haftem” gospodyniom z koła wiejskiego, zamiast dotychczasowego robienia kwiatów z bibuły. Osoby, które przychodzą do domu kultury na zajęcia, siedzą kilka godzin w sali w kolorze pistacjowym, bo „to ulubiony kolor pana Krzysztofa, który robił remont”.
Z jakim zjawiskiem mamy tu do czynienia? Można je określić jako dominację „ładnego”, czyli „tego, co się komu podoba”.
Ludziom towarzyszy często przekonanie, że to, co im samym wydaje się estetyczne i gustowne jest obiektywnie i bezwzględnie ładne; chcą swoją wizję estetyczną przeforsować za wszelką cenę. A dlaczego coś może się szczególnie podobać? Podoba się, bo jest zgodne z kanonem (nauczyciel, gdy dzieci starannie kolorują). Podoba się, bo wydaje się postępowe i nowoczesne, a jednocześnie autentyczne – dzięki nawiązaniu do tradycji (animatorzy, gdy gospodynie wiejskie szyją modne torby). Podoba się, bo jest „moje”, znane i bliskie (dyrektor domu kultury, który patrzy na „swoją” pistacjową ścianę). „Podobanie się” może być efektem i oznaką utożsamienia z czymś, identyfikowania się z bliskimi sobie wartościami, odnajdywania ładu, rozpoznawania czegoś znajomego, bezpiecznego lub przeciwnie – odnajdywania czegoś nowego, co wydaje się pociągające.
Jeśli przyjrzeć się bliżej zjawisku pozytywnego wartościowania „ładnego”, widać, że dzisiejsze podejście wiele się nie różni od myśli starożytnych filozofów, którzy widzieli ścisłe powiązanie między pięknem a dobrem. Do „triady platońskiej” brakuje, co prawda, jeszcze prawdy, ale może tylko pozornie, bo „ładne” utożsamiane bywa z „autentycznym”.
Dlaczego, właściwie, „podobanie się” ma być wartością? Utożsamienie „ładnego” z „dobrym” (wartościowym) prowadzi do – mniej lub bardziej – wysublimowanej przemocy estetycznej. Skoro „ładne jest równoznaczne z „dobrym”, czy „brzydkie” musi wobec tego oznaczać coś bezwartościowego, nieprawidłowego, gorszego? Na pewno „to, co się nie podoba” uwiera i przeszkadza. Należy je zmienić, przekształcić, zamaskować; jest bardzo wiele sposobów, by to zrobić.
Zwykle dzieje się to pod pretekstem i jest związane z faktem posiadania narzędzi władzy – nauczyciel posiada niekwestionowaną kontrolę nad uczniami; to on przyznaje oceny. W ten sposób do całego repertuaru wymagań i metod wychowawczych dochodzi podkreślenie wagi nauki staranności i schludności na lekcjach plastyki, a zatem – nauki tego, jak zmieścić się w wyznaczonych ramach.
Swoją wizję można także forsować w bardziej dyskretny, „miękki” sposób, powołując się na chęć edukowania, rozwijania potencjału i aktywizacji społecznej. To jest metoda często wykorzystywana w animacji kultury. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że mimo głoszenia wszystkich haseł o „potencjale tkwiącym w każdym człowieku”, o „kreatywności, którą należy rozbudzić”, w animatorkach i animatorach kultury tkwi niepohamowana chęć zmiany świata, ale wedle ściśle określonej (również estetycznie) wizji. W tym zmienionym świecie nie wystarczy, że ludzie tworzą – powinni tworzyć ładnie (w konkretny sposób), a więc tworzyć „dobre” rzeczy.
Jest jeszcze jedna metoda: korzystania z własnego autorytetu w wybranym obszarze i poszerzania go, a przez to poszerzania pola władzy. Jeśli pan Krzysztof robi remont w domu kultury, kładzie kafle, montuje umywalkę i podłącza elektryczność, wydaje się często, że będzie on też doskonałą osobą do zdecydowania o kolorze farby na ścianę. O kolor ściany mogą toczyć się ostre spory, ale tylko jedna koncepcja okaże się zwycięska. Użycie sformułowań o batalistycznych konotacjach, nie jest przypadkowe. Mamy tu bowiem do czynienia z supremacją „tego, co się podoba”.
Supremację estetyczną rozumiem jako wyższość umożliwiającą sprawowanie kontroli. Jeśli jesteśmy w stanie wojny estetycznej, co w takim razie miałby oznacza pokój? Czy osiągnięcie kompromisu jest możliwe? Myślę, że jednym ze sposobów na szukanie kompromisu (uwaga: nie – jednym ze sposobów osiągania go) jest działanie w sposób partycypacyjny, to znaczy: włączanie ludzi do podejmowania decyzji i szczere słuchanie ich wypowiedzi; głosy te wyrażają bowiem nie tylko opinie, ale także potrzeby danej grupy.
Wspólne debatowanie i decydowanie ma sens nie tylko wtedy, gdy w miejscowości dzieją się bardzo doniosłe rzeczy – na przykład przebudowuje się główny plac miasta. Równie ważne są sytuacje, kiedy remontuje się instytucję publiczną lub choćby jedną salę w domu kultury czy bibliotece publicznej; ma to ogromny sens w czasie warsztatów z kołem gospodyń wiejskich – być może te kobiety, myśląc o przyszłości swojej grupy, decydują jednocześnie o możliwościach rozwoju całej gminy. Partycypacja ma wiele pułapek (ciekawa w tym kontekście jest dyskusja, która toczyła się niedawno w ramach projektu Cięcie, patrz: Pułapki partycypacji), jednak ciągle postrzegam ją jako niewykorzystany, a niezwykle ciekawy pomysł na szukanie kompromisów – także kompromisów estetycznych.
Partycypacja to narzędzie, które moim zdaniem powinno być powszechnie wykorzystywane. Aby zmniejszyć lub zneutralizować supremację „ładnego” musiałaby jednak nastąpić zmiana perspektywy patrzenia na rzeczywistość polegająca na gotowości do podawania w wątpliwość pleonazmu: „To jest ładne, bo mi się podoba” oraz podważania pozornej oczywistości: „Ładne, więc jedynie właściwe”. Gdyby dopuścić tę nieco odmienną perspektywę, opisane wcześniej sytuacje mogłyby wyglądać inaczej…
Dzieci w szkole są wyróżniane za kreatywność, indywidualność i odwagę w czasie lekcji rysunku – wychodzenie za linię może być oznaką picassowskiego talentu, który warto pielęgnować, a przede wszystkim jest wyrazem ćwiczenia się w podejmowaniu własnych, subiektywnych wyborów, które na tym etapie dotyczą, co prawda, „tylko” mieszania kolorów, ale w przyszłości mogą mieć związek z decyzjami wpływającymi na kształt rzeczywistości. Animatorzy kultury organizują z mieszkańcami lokalne targi sztuki, na których można kupić najbardziej dizajnerskie kwiaty z bibuły, wykonane przez koło gospodyń wiejskich. Uczestnicy zajęć w domu kultury nie wiedzą, jaki kolor ścian zastaną tym razem – jedna sala zmienia się co miesiąc, zgodnie z upodobaniem kolejnych mieszkańców miasta; staje się pretekstem do włączania ich w proces współdecydowania i brania odpowiedzialności za miejsca wspólne i przestrzeń publiczną.
Być może, w rezultacie, taka rzeczywistość wydaje się mniej wyrazista. Może założenie, że można w bardziej zdystansowany sposób patrzeć na świat, jest utopijne. Mnie jednak taka zmiana perspektywy… „bardzo by się spodobała”.
fot. Beakybeecroft (Flickr, CC)