Postać Pana Gumy została wskazana przez chłopców ze Stalowej – uczestników warsztatów Pawła Althamera. To oni mieli zaproponować, by pomnik jednego z ich sąsiadów, trzydziestolatka o wdzięcznej ksywce, stanął na rogu dwóch ulic, pod sklepem1 Ich dalsza rola w przebiegu przedsięwzięcia nie jest do końca jasna – ani Andrzej Orłowski z grupy pedagogów ulicy z Pragi Północ2, który zaprosił artystę do współpracy, ani Joanna Mytkowska, dyrektorka Muzeum Sztuki Nowoczesnej, która później przyjęła rzeźbę w darze dla instytucji, ani sam Althamer ­– nie potrafili dokładnie określić, jaki naprawdę był wpływ młodzieży na ostateczny kształt pomnika i jego późniejsze losy3. Trudno też jednoznacznie ustalić – choć w wypowiedziach zebranych przez media warszawskie pojawia się niemało przypuszczeń – co miało być głównym akcentem i celem działania. Wiadomo, że Althamer zaproponował formę rzeźby, a któryś z chłopaków, lub może kilku z nich  skierowało uwagę grupy na Pana Gumę.

Jaki był dalszy przebieg  tego wyboru, kto go podchwycił, kto był pytany o zdanie – można tylko domniemywać. Kwestia roli i statusu uczestników warsztatów na Pradze, a także znaczenia  reakcji sąsiadów oraz innych odbiorców pomnika, zwraca uwagę na wymykający się tu nieco aspekt edukacyjny, o którym często, w uzasadnieniu idei przedsięwzięcia, wspominał Orłowski. Pedagodzy ulicy, prezentując działanie w MSN, niejednokrotnie powoływali się na cele pedagogiczne. Bardziej zresztą wskazywali na resocjalizacyjną funkcję kontaktu z artystą, wartość sytuacji wspólnego działania, zaletę alternatywnego sposób spędzania czasu niż na wagę samej rzeźby, wyboru tematu i konsekwencji z tym związanych4.

Można więc wywnioskować, że – w ich rozumieniu – edukacyjne w projekcie było to, co jest związane z jednokierunkowym przekazem: wiedzy, umiejętności, wartości. „Paweł poświęcił im czas” – podkreślali pedagodzy, i hasło poświęcenia powracało odtąd w ich słowach jak mantra, co niejako zdradzało przekonanie, że kontakt z jednym z najbardziej znanych współczesnych artystów miał być dla chłopców wartością samą w sobie, nie tylko przez nich rozpoznaną, ale i docenioną.




Kontrowersji wokół realizacji projektu jednak nie zabrakło. Gdy w pejzażu ulicy Stalowej pojawiła się gumowa figura, ubrana w charakterystyczną zieloną kurtkę, z założenia przeznaczona do dotykania, wchodzenia z nią w kontakt, szybko okazało się, że trudno było mówić o sukcesie tak rozumianego edukacyjnego działania i o jednoznacznej aprobacie środowiska sztuki dla pomysłu wprowadzenia tego pomnika w pole wizualne5. Wspomniani chłopcy nie pojawili się na wernisażu i odsłonięciu rzeźby. Pozostałych sąsiadów także było niewiele. Nie zabrakło za to dziennikarzy, błyskających fleszy i modnych muzyków. Ze strony mieszkańców dało się za to usłyszeć  głosy sprzeciwu: że rzeźba służy tylko do kopania, a jej gumowa forma prowokuje agresję, że ośmiesza dzielnicę, utrwalając jej płaski i negatywny stereotyp, że nie nadaje się na pomnik i że jest kpiną, ironią, parodią, wreszcie: że jego natarczywie rzucająca się w oczy obecność nie została uzgodniona z rodziną Pana Gumy, który w międzyczasie zmarł.

Ostatecznie pomnik został przekazany do Muzeum Sztuki Nowoczesnej, gdzie nie trzeba się martwić o jego zniszczenie ani o ewidentne przejawy niechęci. Jest dobrze zabezpieczony i – jak to w galerii – dostępny dla wzroku, nie dotyku. W dodatku chodzi o wzrok odpowiednio przygotowany – wzrok muzealnego widza. Kontekst sterylnego wnętrza galerii określa pole wizualne według zupełnie innych kategorii niż te, które „pracują” na praskim styku ulic. Kopia Pana Gumy, wzmocniona i zabezpieczona przed mrozem, miała wrócić na dawne miejsce – twierdzono, że do końca września 2012 roku. Na razie jednak róg wspomnianych ulic świeci pustkami, a jeśli ktoś na nim stoi, to, przynajmniej na razie, nie jest to na pewno Pan Guma.

Minaret wymyśliła Joanna Rajkowska6. W odpowiedzi na wezwanie do zagospodarowania architektonicznej bryły zamkniętej poznańskiej papierni,  autorka warszawskiej „palmy”7 zaproponowała, by stary komin zmienić w wieżę meczetu. Przekształcenie miało mieć charakter jedynie (lub aż) wizualny, nie było mowy o wykorzystaniu obiektu do celów innych niż samo jego zaistnienie w przestrzeni, wpisanie w panoramę miasta – jednym słowem miał być to minaret symboliczny. Protesty wybuchły od razu, z siłą sloganu nazywano pomysł „wpuszczaniem w krajobraz polski «konia trojańskiego islamu»”, zaś sam obiekt „obcą kulturowo naroślą”, „wylęgarnią terrorystów”8 i kilkoma równie mocnymi i nacechowanymi ideologicznie epitetami. Architekci z SARP-u uznali projekt za „pozbawiony jakichkolwiek walorów artystycznych”9, i tym samym odesłali go do lamusa. Sprawa jednak nie ucichła – rozmaite media próbowały dowiedzieć się, co o całej sprawie myślą poznaniacy, politycy –  zarówno z prawo, jak i lewobrzeżnych okolic, inni artyści, mniejszość muzułmańska. Trudno mówić tu o dyskusji pełnej wrażliwości i wzajemnego szacunku  –  doszło raczej  do wzmocnienia frontów i okopania się na uprzednio obranych pozycjach10.

Niemniej zalążek konfliktu, agonu, pojawił się i miał nawet spory potencjał debaty publicznej, operującej pewnymi kategoriami krytycznymi. Podniesione zostały w niej hasła „wygodnej niewidoczności” i wykluczenia, a z drugiej strony: instrumentalizacji symbolu religijnego. Do pogłębionej dyskusji jednak ostatecznie nie doszło, nie licząc kilku tekstów, które pojawiły się na stronie projektu11. Kilkakrotnie  pytano samą Rajkowską: o co właściwie jej chodziło, czy czuje się przegrana, i sugerowano, że być może sama burza wokół niezrealizowanego konceptu jest już pewną jego realizacją. Artystka jednak wyraźnie podkreślała, że poniosła klęskę. „Ja mam poczucie pełnej porażki, bo to miał być projekt, który zmieniłby pejzaż miasta. Miał być zbiorowym marzeniem o innej Polsce. Miał stworzyć platformę, w ramach której możliwa byłaby zdrowa i bezpieczna wymiana poglądów”12.

Owo uruchamianie wymiany, prowokowanie  innego sposobu myślenia, powraca w niemal każdym projekcie Rajkowskiej. Wraz z używanym chętnie przez artystkę pojęciem „interpelacji”, umieszczanych w przestrzeni publicznej zapytań-prowokacji, pojawia się postulat wprowadzenia w pole widzenia tematów, które na co dzień pozostają niewidoczne, zakamuflowane, a co za tym idzie – pozornie nie istnieją. Jeśli wydobywanie na powierzchnię tego, co ukryte potraktować jako metodę dostarczania wiedzy, uruchamiania procesu refleksji czy stymulowania konfliktu (który w tej perspektywie jest zawsze twórczy13), to pomysł, by  określić tego typu działania mianem edukacyjnych, wydaje się całkiem kuszący i zasadny. Zwłaszcza jeśli otwierają przestrzeń debaty w przestrzeni publicznej.

Edukacyjny potencjał projektu Rajkowskiej wydawał się niemały. Poruszone zostały w nim kluczowe dla samej idei Minaretu kwestie (niezależnie od faktu jego niezaistnienia) – takie, jak otwartość wspólnoty na przyjęcie tego, co jest dla niej inne, obce, odmienne, nieznane. Rajkowska określiła ten kontakt z innością jako swoiste sprawdzenie wytrzymałości, samoświadomości i siły wspólnoty. Wielu komentatorów doceniło potencjał spotkania się na wspólnym gruncie przedstawicieli różnych poglądów. Dodatkowo postrzegano pomysł artystki jako pretekst do propagowania postaw otwartych, wrażliwie zaciekawionych, świadomych różnorodności. Jednakże edukacyjny aspekt projektu również został zaprzepaszczony. Ponad rok po kłótni o Minaret pojawiły się jeszcze dwie idee. Pierwsza dotyczyła wizualizacji minaretu za pomocą diod świetlnych. Kontury wieży, laserowo zaznaczone, ledwo widoczne, miały być swoistą grą, już nie tylko z architektonicznym konceptem, ale i z zaistniałą wokół niego sytuacją zakazu widzenia tak zmienionego pejzażu miasta, jego fragmentu „między synagogą a katedrą”. Wizualizacja minaretu nie doszła jednak do skutku, podobnie jak warsztaty edukacyjne zaplanowane dla poznańskich licealistów. Jednym z autorów i inicjatorów warsztatów miał być Wojciech Burszta, kierownik Katedry Antropologii Kulturowej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

Niewidzialny, ale na trwałe wpisany w wyobraźnię zbiorową mieszkańców, w symboliczny krajobraz miasta, minaret miał okazać się pretekstem do rozmowy, wymiany opinii, do ćwiczeń z patrzenia na to, co widoczne i to, co musi pozostać niewidzialne, oraz zadawania pytań o tak przeprowadzony, by posłużyć się słownikiem pojęć Jacques'a Rancière'a, „podział zmysłowości”14.



Dwa projekty zostaną przeze mnie przywołane właśnie ze względu na ich nie do końca oczywisty wymiar edukacyjny, a także przypisywaną im przez autorów / komentatorów zupełną lub częściową porażkę. Rzecz jasna nie jest możliwe jednoznaczne stwierdzenie, co udało się w tych działaniach, a co nie, bez zadania pytania o cele i intencje twórców, a także niemożliwe do sprawdzenia efekty, korzyści, rezultaty – w życiu, poglądach i decyzjach uczestników lub potencjalnych widzów. To, co wydaje się najciekawsze, to nie tyle jednoznaczne wyznaczenie kryteriów skutecznej edukacji, co samo dostrzeżenie – w kontekście tych przedsięwzięć – problematyczności bezrefleksyjnie przyjmowanych pojęć lub zestawień słów – takich, jak: edukacja, skuteczność, sukces, osiągnięty cel, przekazana wiedza.

Zarówno Pan Guma, jak i Minaret to projekty pomyślane i opisywane jednak przede wszystkim z perspektywy sztuki, autorskiej pracy artystycznej. Użycie tych przykładów w debacie dotyczącej edukacji wizualnej jest próbą podjęcia ryzyka przełamania, podważenia koherencji samego pojęcia edukacji oraz, z drugiej strony, rozszerzenia myślenia o wizualności, także w kontekście przedsięwzięć korzystających z narzędzi performerskich. Można więc pomyśleć o innych działaniach, w przypadku których wykorzystanie mediów wizualnych uzupełnione jest o inne medium: ciało. Warto choćby przywołać sławne akcje Akademii Ruchu lub Wiosnę w Warszawie15 – alternatywny spacer po terenie dawnego getta, zaproponowany przez izraelską grupę performerów Public Movement w 2009 roku. Rezydujący w Warszawie artyści zaprosili mieszkańców do wspólnego przejścia ulicami znajdującymi się w trakcie II wojny światowej na terenie getta, raz po raz inicjując drobne akcje, w które uczestnicy spaceru byli angażowani, a nawet stawali się ich twórcami.



Zaaranżowana ucieczka przez płot i sceny agresji, które, przybyli na pochód, warszawiacy mogli oglądać tylko zza sztachet; wspólnie rekonstruowane choreografie życia codziennego; wspólnie odgrywane rytuały pamięci i szacunku dla zmarłych (pokłony, minuta ciszy), konieczność opowiadania się po stronie określonych postaw i decyzji, związanych ze stosunkiem do historii, poprzez zajęcie miejsca po odpowiedniej stronie szarfy rozpinanej przez organizatorów wśród tłumu – to wszystko nie tylko wybijało uczestników ze zwykłej roli widza. Istotnym punktem krytycznego odniesienia dla projektu były liczne wycieczki izraelskiej młodzieży, które podążają tym samym, co Public Movement szlakiem (ale w przeciwną stronę) i stają się jednocześnie odbiorcą określonej wizualnej narracji o Polsce, Warszawie i historii swojego narodu. Narracji, która często wydaje się przeźroczysta, obiektywna, podczas gdy jest precyzyjnie konstruowana za pomocą określonego „kadrowania przestrzeni”. „Wycieczki te, organizowane w ostatniej klasie liceum, tuż przed służbą wojskową, mają produkować tożsamość narodową, entuzjazm i zapał do służby narodowi. Wielu z młodych Izraelczyków odwiedzających Polskę nie ma okazji poznać odwiedzanego kraju ani swoich rówieśników, ze względu na przepisy bezpieczeństwa i programową hermetyczność. Trasa i program delegacji są zaplanowane na wiele miesięcy z góry”16 – czytamy na stronie Fundacji Laury Palmer – współorganizatora projektu.

Co widzą młodzi Izraelczycy patrząc na Warszawę po getcie? Co jest w tej narracji dominujące i akcentowane, jaka wizja historii wyłania się zza pomników? Co widzą lub czego  nie są w stanie zobaczyć sami warszawiacy? – zdają się pytać performerzy. Podobnie jak Rajkowska zastanawia się nad tym, w jaki sposób poznaniacy, Kościół, środowisko twórcze, mniejszość muzułmańska, młodzież zareagują na pomysł ustawienia minaretu i jak zadziała ów niecodzienny znak wprowadzony w wizualny schemat miasta.

W przypadku projektu Althamera, Pan Guma, sprawa nie wydaje się tak prosta, bo tu płaszczyzn potencjalnej „edukacyjności” może być więcej. Warsztaty z chłopcami z Pragi i ich niejasne zakończenie – związane ze zniknięciem rzeźby, brakiem potwierdzenia współautorstwa i dalszymi jej losami, mogą wydawać się porażką. Sytuacja, w której tych kilka poziomów intencji krzyżuje się w sposób niezwykle interesujący, może zostać potraktowana jako swoisty eksperyment, którego celem, podobnie jak w przypadku Minaretu czy spaceru po getcie, może być zweryfikowanie, wypracowanie i skonfrontowanie z odbiorcami pewnego rodzaju wiedzy dotyczącej relacji i reakcji: środowiska artystycznego, środowiska lokalnego, instytucji kultury, mediów. Inna kwestia, jakie dylematy natury etycznej mogą się tu pojawić.
Samo zadawanie pytań o rolę uczestników, o możliwość zapewnienia wszystkim stronom komfortu, o to, jak powinien zareagować na protesty mieszkańców prowadzący warsztaty artysta, wydaje się być już działaniem wykraczającym poza wąsko rozumiany kontekst sztuki, podążającym właśnie w kierunku procesu kształcącego dla wszystkich.

Co sprawia, że o tego typu działaniach można w ogóle myśleć jak o działaniach edukacyjnych? Czym jest edukacja, jeśli do jej metod czy narzędzi zaliczymy tak pomyślane projekty? W sukurs przychodzi pojęcie chętnie przywoływane przez Rosalyn Deutsche, amerykańską badaczkę, zajmującą się teorią wizualności, historią sztuki i przestrzenią publiczną. Deutsche pisze o uwidacznianiu i pojawianiu się jako kluczowych akcjach, które wydarzając się w przestrzeni, rzeczywiście ustanawiają jej „publiczny” charakter. Pojawianie się jest wystawieniem się na Inność17 – twierdzi Deutsche, i sugeruje jednocześnie, że współistnienie różnych jakości jest gwarantem heterogenicznej elastyczności przestrzeni, jej otwartego potencjału. Dla Deutsche czasownik „pojawiać się” wykracza jednak, przewrotnie, poza porządek „wzrokowości”. Stymuluje i umożliwia kontakt, relację, uznanie istnienia.

Jednym słowem chodzi nie tylko o widoczność, ale o obecność w przestrzeni publicznej tego, co (lub kto) się pojawia. Inaczej: widoczność w tej perspektywie okazuje się tożsama z obecnością. Uczynić coś widzialnym, widocznym to doprowadzić do zaistnienia wobec innych, znaleźć miejsce dla tej, a nie innej jakości, rzeczy, obiektu. Edukacja wizualna jawi się w tym kontekście jako działanie służące wprowadzaniu nowych sensów, tematów, sytuacji i, w końcu, uwidacznianiu samego widzenia – jego polityczności (czyli znów, za Rancière'em, podlegania podziałowi zmysłowości) i tego, jak uwikłane jest w ideologię, jak mocno wspierane przez struktury przyzwyczajeń, kulturowego treningu. Początkowo ryzykowny pomysł przywołania projektów Althamera, Rajkowskiej i Public Movement w dyskusji o edukacji wizualnej, wydaje się otwierać nowe obszary myślenia o nauczaniu.

Edukacja może być rozumiana jako prowokacja do myślenia, zmuszanie do opowiedzenia się za lub przeciw, wreszcie: jako moment de-neutralizacji, odzierania z pozornej oczywistości tego, co wydaje się jednoznaczne np. panoramy miasta, przestrzeni publicznej, figury pomnika i jego możliwych funkcji. To, czy taka forma edukacji jest skuteczna, pozostaje innym pytaniem, znów zmuszającym do przyjrzenia się założeniom każdego z pomysłów i zgody lub niezgody na sformułowane kryteria powodzenia. Skuteczność może być bowiem różnie rozumiana – na pytanie, kto może decydować o tym, co jest skuteczne lub nieskuteczne, również nie znajdziemy łatwej odpowiedzi. Czy realizacja Minaretu była klęską? Czy projekt spełnił swą edukacyjną rolę chociaż w małej skali? Czy Althamer powinien pozostawić rzeźbę, czy jej chwilowa obecność i praca nad jej stworzeniem miały jakikolwiek sens dla uczestniczących w warsztatach nastolatków, ich rodzin i znajomych? Czy pomnik powinien zostać usunięty pod wpływem protestów mieszkańców?

Wiele do myślenia, w kontekście sporu o skuteczność, daje fascynujący rozdział książki Miwon Kwon18 – jednej z najwybitniejszych badaczek sztuki w przestrzeni publicznej, która opisuje przypadki dwóch nowojorskich projektów. Chodzi o słynny Tilted Arc Richarda Serry19 oraz projekt Johna Ahearna20 – trzy rzeźby inspirowane prawdziwymi postaciami miejscowych nastolatków, ustawione na postumentach na granicy południowego Bronksu, nieopodal posterunku policji. Autorka zestawia te dwa przedsięwzięcia i konfrontuje dwie odmienne postawy twórców wobec protestów mieszkańców i żądań usunięcia obiektów. Serra nie zgodził się na likwidację łuku – potężnej bryły przecinającej przestrzeń Placu Federalnego – uznając niejako, że zauważone przez mieszkańców niedogodności lub sprzeciwy, wynikające z pobudek estetycznych, są częścią jego planu,  i w końcu samej rzeźby. W kilka dni po montażu swoich postaci, w odpowiedzi na kontrowersje ze strony tych, w imieniu których działał,  projektując pomniki, Ahearn usunął je na własny koszt. Brak afirmacji ze strony społeczności, głosy mówiące o tym, że jako „biały” nigdy nie będzie mógł reprezentować czarnych nowojorczyków, były wystarczającymi powodami do odwrotu. Ważniejsze dla artysty okazało się pójście za oczekiwaniami tych, dla których pracował. Zdaniem Kwon zarówno o jednym, jak i drugim projekcie można mówić jako o skutecznym: każdy z nich zachował konsekwencję wobec swoich założeń i adekwatność postawy wobec przestrzeni, odbiorców i tematu.

Czy w przypadku edukacyjnego wymiaru działań, w tym nakreślonym przeze mnie modelu edukacji-prowokacji, istnieje obiektywne kryterium skuteczności lub jakakolwiek bezpieczna i pewna postawa wyjściowa, gwarantująca sukces procesu lub przynajmniej jego uczciwość? Być może jedynym rozwiązaniem, na które można wskazać, okazuje się owa konsekwencja i spójność, od pomysłu do realizacji, o której pisze Kwon,  i uważne przyglądanie się miejscu, czasowi i społeczności. Jednym słowem: przygotowywanie działania jako site-specific21, w głębokim znaczeniu tego terminu, może być tym warunkiem, który pozwoli na stymulujące i owocne (co nie zawsze musi znaczyć bezbolesne i niekontrowersyjne) otwarcie pola dla procesu wzajemnego uczenia się, poszerzania granic, horyzontów i kanałów wymiany.

1  Projekt Pan Guma to przedsięwzięcie zainicjowane przez stowarzyszenie Grupa Pedagogiki i Animacji Społecznej. Przez kilka tygodni Paweł Althamer spotykał się z grupą nastolatków z Pragi, czego efektem było powstanie rzeźby. Więcej o dalszych losach pomnika: http://www.artmuseum.pl/kolekcja.php?l=0&id=althamer_guma [data dostępu: 2.10.2012].

W tym miejscu należy podać słowo wyjaśnienia. Praga Północ to dzielnica prawobrzeżnej Warszawy, od lat uważana za niebezpieczną, biedniejszą, w niektórych narracjach wprost nazywana obskurną czy patologiczną. To jednocześnie miejsce działalności modnych galerii, lubiane przez artystów i organizacje pozarządowe, którzy często. tu właśnie – także ze względu na niskie czynsze – znajdują swoją siedzibę. Niemal symboliczny, a jednocześnie pełen napięcia, jest dobrze znany obrazek: praskie, odrapane podwórko, na nim dzieci i dorośli, siedzący przy trzepaku z butelkami. Ten typ narracji wizualnej można uznać za dosyć niebezpieczne, zewnętrzne spojrzenie, które ustawia w określony sposób perspektywę, reprodukuje stereotypowe, mocne, często bardzo opresyjne obrazy. Zupełnie inny sposób pokazywania Pragi daje się zauważyć m. in. w projekcie fotograficznym Macieja Pisuka Pod skórą. Fotografie z Brzeskiej. Zob.

.http://csw.art.pl/index.php?action=aktualnosci&s2=1&id=438&lang=
W wypowiedziach, zarówno organizatorów, jak i Althamera, pojawiają się rozmaite deklaracje, na podstawie których trudno jest określić, jaki był punkt wyjścia oraz założenie projektu. Można przyjąć, że był on pewnego rodzaju eksperymentem. Por. np. Niech ludzie nie wstydzą się Pragi. Z Andrzejem Orłowskim rozmawia  Agnieszka Kowalska, „Gazeta Wyborcza” z dnia  29 grudnia 2008 roku.
Por. nagranie ze strony Muzeum Sztuki Nowoczesnej, zapis fragmentów spotkania Andrzeja Orłowskiego i Tomasza Szczepańskiego z publicznością, które odbyło się 14 stycznia 2009 roku w MSN, http://www.artmuseum.pl/kolekcja.php?l=0&id=althamer_guma [data dostępu:]
Termin „pole wizualne” rozumiem zgodnie z perspektywą studiów nad kulturą wizualną. Perspektywa ta zakłada, że nie istnieje obraz sam w sobie, a jedynie dynamiczna relacja między podmiotem a rzeczywistością, określana przez spojrzenie – uwikłane politycznie, kulturowo; kształtowane przez obowiązujący „podział zmysłowości” (to pojęcie wyjaśnione zostanie później). Pole wizualne jest więc swoistą ramą, układem elementów „dopuszczonych do bycia widzianymi”.
J. Rajkowska, Minaret, projekt niezrealizowany, 2009, Fundacja Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Malta w Poznaniu.
7  Chodzi o sztuczne drzewo postawione w 2002 roku na warszawskim rondzie Charles'a de Gaulle’a w ramach projektu Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich. Więcej o projekcie: www.rajkowska.com
8 Por. P. Wielgosz, Kto się boi Minaretu?, http://monde-diplomatique.pl/LMD41/index.php?id=20 [data dostępu: 15.03.2011].
9 Por. M. Wybieralski, Awantura o minaret, „Gazeta Wyborcza” z dnia 30 czerwca 2009 roku.
10 Por. tamże.
11 Obecnie działa strona www.minaret.art.pl, na której wciąż pojawiają się nowe teksty, komentarze, wywiady związane ze sprawą projektu.
12 Minaret pod ostrzałem, Rozmowa Adama Kruka z Joanną Rajkowską, „Dwutygodnik” 2001 nr 61, http://www.dwutygodnik.com/artykul/2453-minaret-pod-ostrzalem.html [data dostępu: 31.10.2012].

13 Nie sposób uniknąć w tym miejscu odwołania do teoretyków demokracji radykalnej lub, inaczej mówiąc, agonicznej. Teoriakonfliktu jako fundamentalnej zasady przestrzeni publicznej, sformułowana m.in. przez Chantal Mouffe i Ernesta Laclaua, wydaje się być bardzo bliska pomysłodawczyni Minaretu. Por. Sztuka publicznej możliwości. Z Joanną Rajkowską rozmawia Artur Żmijewski, w: Rajkowska. Przewodnik Krytyki Politycznej, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010; C. Mouffe, Polityczność, tłum. J. Erbel, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2008 oraz C. Mouffe, E. Laclau, Hegemonia i socjalistyczna strategia. Przyczynek do projektu radykalnej polityki demokratycznej, przeł. S.  Królak, Dolnośląska Biblioteka Pedagogiczna, Wrocław 2007.
14  Por. J. Rancière, Dzielenie postrzegalnego: estetyka i polityka, tłum. M. Kropiwnicki, J. Sowa, Korporacja Ha!Art, Kraków 2007. Rancière rozumie podział zmysłowości jako charakterystyczną dla danej wspólnoty, grupy, kultury, konstelację danych percepcyjnych, swoistą ramę wyznaczającą granice poznania. Zdaniem Rancière’a to, czy widzimy określone obrazy, czy dostrzegamy takie, a nie inne dane, czy pewnego typu elementy w ogóle są przez nas zauważalne, zależy od podziału zmysłowości, w którym jesteśmy kształtowani. Podział na to, co widzialne i niewidzialne, widoczne i niewidoczne, jest więc w tej perspektywie kulturową matrycą, która formuje naszą zmysłowość.
15  Wiosna w Warszawie. Spacer przez Getto pod przewodnictwem Public Movementkuratorka: Joanna Warsza, produkcja: Zuza Sikorska, Nowy Teatr, Warszawa, kwiecień 2009.
16 Opis projektu pochodzi ze strony Fundacji. Por. http://www.laura-palmer.pl/pl/projekty/31/akcje-nowego-teatru/33/wiosna-w-warszawie-/ [data dostępu: 30.10.2012].
17 Por. R. Deutsche, Agoraphobia, w: tejże, Evictions, Art And Spatial Politics, MIT Press, Cambridge 1998. O przekraczaniu „wzrokowości” i poza-wizualnych konsekwencjach pojawiania się (appear) możemy przeczytać także w innych tekstach R. Deutsche, zob.:  R. Deutsche, Sztuka świadectwa: projekcja w Hiroszimie Krzysztofa Wodiczki, w: A. Turowski (red.), Krzysztof Wodiczko. Pomnikoterapia, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa 2005.


18 Por. M. Kwon, One Place After Another. Site-specific Art and Locational Identity, MIT Press, Cambridge-London 2004.

19 R. Serra, Tilted Arc, Federal Plaza, Nowy Jork, 1981–1989.

20 Więcej o obu projektach, zob.: M. Kwon, Sztuka publiczna w przestrzeni: integracja czy interwencja, „Kultura Współczesna” 2009 nr 4.

21  Jeśli chodzi o rozumienie i rozwinięcie terminu, odsyłam czytelników do wspomnianej książki Miwon Kwon, w której badaczka podejmuje się sformułowania pogłębionej definicji, według której site-specific oznacza nie tylko dopasowanie, uwzględnienie projektu do fizycznej przestrzeni, w której powstaje, nie tylko potraktowanie terenu i jego parametrów jako inspiracji, ale też przede wszystkim uznanie, że przestrzeń jest wartością kształtowaną społecznie, politycznie, ideologicznie, i to może być punktem wyjścia dla owej specyfikacji.