Ostatecznie, aparatu fotograficznego czy kamery nie wykorzystujemy wcale do produkowania widoków. Raczej sytuacji społecznych będących ich efektem. Jak tego dowodzą niedawne badania nad rolą nowych technologii w praktykach kulturowych nastoletnich Polaków, obecność urządzeń do rejestrowania obrazu stanowi nierzadko pretekst do pobycia razem, intensyfikowania doświadczeń i zagęszczenia relacji z innymi1. Aparat potwierdza, że zdarzenie, w którym się uczestniczy jest ciekawe i warte uwagi. W końcu się je uwiecznia. Patrzenie przez obiektyw pomaga odkryć wymiary bez niego trudne do uchwycenia. Mamy dostęp do innej perspektywy, możemy dzielić świat na kadry i komponować na rozmaite sposoby. Potężny mocą towarzyszących mu społecznych konwencji, aparat nakłania do odgrywania przed nim rozmaitych performansów. Koniec końców, zachęca do spotkań, także tych z samym sobą. Czy nam się to podoba czy nie – jako podmiot odrębny od środowiska konstruujemy siebie dopiero w relacji do przedmiotów i technologii, którymi się posługujemy2.
Spotkania z aparatem umożliwiają ponadto refleksję nad własną tożsamością, zainteresowaniami, pragnieniami czy motoryką bycia w świecie. Przykładem może być fotografowanie w ramach ogólnopolskiego projektu Niewidzialne Miasto, którego celem była dokumentacja i analiza oddolnych form modyfikowania przestrzeni największych polskich miast3. Punktem wyjścia zaś – przekonanie, że wydeptywanie ścieżek, budowa karmników, zakładanie nieformalnych agor i klubów, reperowanie dziury w drodze za pomocą opon, upiększanie balkonów, wykonywanie chałupniczych reklam i podobne działania pełnią doniosłą rolę. Pomagają tworzyć przestrzeń publiczną, budują więzi społeczne, służą negocjowaniu zróżnicowanych wartości, oswajaniu zamieszkiwanych miejsc i – szerzej: po prostu wytwarzaniu miasta. Rzecz w tym, że jeśli w ogóle zauważamy niewidzialne miasto, to zazwyczaj dostrzegamy w nim zaledwie wandalizm, samowolkę albo nieporadność estetyczną. W rezultacie reagujemy dezaprobatą albo kwitujemy uśmiechem politowania. Czasem wobec niewidzialnego miasta podejmuje się jednak także rozmaite strategie dyskursywne i instytucjonalne, obliczone już nie tyle na jego obśmiewanie, ale ograniczanie bądź zwalczanie4.
Aparat uświadamiał określone, dominujące konwencje patrzenia na miasto, które utrudniały zrozumienie i dowartościowanie obserwowanego fenomenu. Poszukując go i dokumentując, trzeba się było chociażby powstrzymać od nawykowego utożsamiania tego, co w mieście interesujące z przykładami jego turystycznego czy biznesowego rozwoju, albo sztampowo pojętą sztuką publiczną. Musieliśmy odwiedzać i uważnie przyglądać się przestrzeniom, które zazwyczaj tylko mijamy. Unikać estetyzowania obiektów na pierwszy rzut oka kojarzących się tylko z niedostatkiem czy brakiem profesjonalnych umiejętności. Zaprzestać identyfikowania tego, co wartościowe, dobre i etyczne z tym, co wizualnie atrakcyjne, ładne (w potocznym odbiorze)5. Aparat zachęcał tym samym do pracy nad samym sobą – swoimi nawykami, uprzedzeniami, a przez to ułatwiał dostrzeganie na własnej skórze mechanizmów odpowiedzialnych za marginalizację interesującego nas zjawiska.
Poznaniu owych mechanizmów sprzyjały także reakcje na aparat, z którymi można się było spotkać podczas fotografowania6. Sąsiadom, użytkownikom i twórcom niewidzialnego miasta zdarzało się naszą obecność przyjmować z niemałym zdziwieniem, niekiedy także ze strachem. Zamiast kojarzyć się z czymś przyjemnym, zdradzającym szczere zainteresowanie i chęć docenienia efektów ich pracy, aparat wzbudzał wśród autorów portretowanych realizacji lęk, zwiastując działania instytucjonalne grożące likwidacją ich twórczości w niedalekiej przyszłości, prowokował niechęć, sugerując traktowanie ich jako kuriozów, albo wtłaczanie w rolę osób potrzebujących socjalnego czy estetycznego wsparcia. Wszystkie te początkowe nieporozumienia i konflikty okazały się dla nas niezwykle istotne. Wskazywały na niski oraz problematyczny społeczny status niewidzialnego miasta oraz niepewność jego twórców co do możliwości dalszego działania. Aparat funkcjonował jako rodzaj echosondy: pozwalał zbierać istotne informacje dzięki reakcjom, które prowokował w środowisku. Mówiąc inaczej: był kłopotliwym suplementem w tym sensie, że dekonstrukcja jego symboliki sprzyjała rekonstrukcji symboliki miejsca.
Symbolika symboliką – powiedzą niektórzy – ale nie z samych symboli składa się przecież nasze doświadczenie, i nie tylko na nich opiera zbiorowo konstruowany świat. Będą mieli rację. Trudno pominąć rolę jaką w tym procesie pełnią na przykład przedmioty oraz wiedza milcząca, a więc taka z której posiadania nie zdajemy sobie sprawy7, ponieważ jest ona wcielona, rozproszona i unawykowiona bardziej niż urefleksyjniana. Świat jest dużo bogatszy niż to sugeruje modernistyczna metaforyka, utożsamiająca wzrok z poznaniem, a widzenie z rozumieniem. Nie dziwią zarzuty kierowane pod adresem aparatu, wskazujące, że owa technologia nieprzyjemnie redukuje nasze uczestnictwo w kulturze do wymiaru wizualnego, znieczulając oraz odmawiając wartości innym rejestrom doświadczenia – za pomocą ciała, dotyku, węchu, smaku, skóry w ogóle8. Nie dziwi uzasadniony strach przed postępującym przekształcaniem świata w obraz, zubożającym nasze egzystencjalne możliwości9. Co gorsza, widzenie sprzyjać ma także postawie obserwatora, który konfrontuje się ze światem raczej, niż w nim zakorzenia. Widzę, czyli nie uczestniczę. Nie tylko doświadczenie, ale i każda próba jego opisu będąca skutkiem takiej postawy okazuje się uboga, oraz smutna. Lepiej jest być i rozumieć swoją egzystencję w kategoriach multisensorycznych.
Poznaje zatem ten, kto słucha, kto smakuje, całuje, łazi, potyka się, kaleczy, dotyka i maca, manipuluje światem za pomocą ciała, a nie tylko się na to wszystko – nawet z największą empatią i najszczerszymi intencjami – gapi. Nie bez powodu autorzy inspirujących badań o fenomenie działki już od początku nieufnie podchodzili do aparatu, wskazując, że o jej istocie więcej mówi podzielanie określonych doświadczeń cielesnych, a jej poznawanie bardziej polega na dłubaniu w ziemi czy wygrzewaniu się na słońcu, niż na oglądaniu10. I w przekonaniu tym tkwi chyba coś więcej, niż tylko zobowiązanie poznawcze. Posiada ono także swój wymiar etyczny, bliski zresztą myśleniu, które towarzyszyło nam przy okazji badania niewidzialnego miasta: sprowadzenie akurat tego typu zjawisk do obrazu okrutnie je banalizuje. Myślenie okularocentryczne grozi pozostawaniem przy wyglądach, pomijając performatywną i więziotwórczą wartość podobnych realizacji oraz drzemiącą w nich pomysłowość, którą – w nieco innym kontekście – Tomasz Rakowski trafnie określa mianem kreatywności wykluczonych11. Aż chce się wrzucić aparat do studni.
Warto się z tym jednak chwilę wstrzymać. I pamiętać, że – co trudno uznać za przypadek – wzrost zainteresowania kwestiami pozawizualnych wymiarów bycia w świecie, samemu i z innymi, okazał się najbardziej intensywny właśnie wtedy, gdy w akademii i poza nią swoje triumfy święciło zainteresowanie wizualnością. To ciekawe, bo wskazuje, że aparaty przydają nam się chociażby do tego, by – uświadamiając swoje ograniczenia – przypominać o tym, o czym w toku codziennych praktyk często się zapomina, a więc o bogactwie i złożoności naszego cielesnego doświadczenia. Brak wzmaga tu tęsknotę. Co więcej, okazuje się, że to wszystko, co wykracza poza obraz pozostaje na poziomie ciała także w tym znaczeniu, że trudno poddaje się werbalizacji a jako takie sprawia poznawczy kłopot, kiedy chcemy się tym podzielić z innymi. W dotarciu i uświadomieniu sobie roli wiedzy wcielonej czy oddelegowanej na przedmioty w tworzeniu zbiorowości, język wspierają właśnie obrazy. Żeby zbadać cielesne wytwarzanie przestrzeni12, albo rolę zmysłów w praktykach sprzątania13, wykorzystuje się na przykład technikę spaceru z wideo. Po to by zgłębiać cielesno-duchowy fenomen jogi, sięga po wywiady wspomagane obrazem14.
Trudno znaleźć jakikolwiek podręcznik sensorycznej etnografii, w którym nie poświęcałoby się miejsca wizualnym narzędziom badawczym15. Ciężko wyobrazić sobie także badania społeczne na użytek designu, które obchodziłyby się bez nich. Obrazy pomagały uchwycić i uczynić przedmiotem refleksji znaczenie rutyn i nawyków związanych z posługiwaniem się przedmiotami na przykład w projekcie DAIM16. Haptyczne obrazowanie czy widzenie peryferyjne – postrzeganie za pomocą ciała i dotyku raczej, niż oczu17 – wykorzystano tu z powodzeniem do zredefiniowania zagadnienia odzysku odpadów na użytek projektowania przyszłych rozwiązań. Innowacja była w tym przypadku efektem urefleksyjnienia multisensorycznych praktyk wytwarzania i gospodarowania odpadami. Aparaty, kamery i obrazy pozostawały jednymi z istotniejszych narzędzi artykułowania nieuświadomionych nawyków i kreatywności18, która lokowała się na poziomie ciała, dostarczając w ten sposób istotnych informacji projektowych.
Pracy nad artykułowaniem złożonych relacji, które składały się na „praktyki odpadowe” mieszkańców Kopenhagi i pracowników miejskich służb komunalnych, była jednak zaledwie wstępem do badania i modyfikowania sieci na nieco wyższym poziomie – między poszczególnymi interesariuszami tego procesu. Technologie wizualne wspomagały proces dzielenia się wiedzą pomiędzy projektantami, urzędnikami, klientami i pracownikami firm gospodarujących odpadami. Doświadczenia takie każą inaczej spojrzeć na przekonanie, że oko, a więc także technologie, które je dozbrajają, sprzyjają spojrzeniu nihilistycznemu i narcystycznemu, „osłabiając zdolność do empatii i współczucia”, będąc „środkiem autoekspresji”, prowadzącym do „gry oderwanej od istotnych mentalnych i społecznych związków”19. Równie dobrze co do pojedynczych indywidualności, nadają się one jednak do budowania scen20: przestrzeni współpracy pomiędzy różnymi osobami, wspólnie pracującymi nad określonym problemem, nierzadko o doniosłym znaczeniu społecznym i obarczonym ogromnym ładunkiem emocjonalnym.
Aparat dobrze wpisuje się przy tym w „projektową” logikę finansowania i prowadzenia większości obecnych przedsięwzięć animacyjnych21. I ma w tym pecha, bo często uosabia złość na instytucjonalne ramy, które zachęcają do robienia projektów dla nich samych raczej, niż robienia czegoś dzięki nim. Bywa, że aparat działa jak lep – radość użytkowników z możliwości posługiwania się nim w czasie projektu zwalnia z konieczności i trudu wytłumaczenia się z jego celów. Stosunkowo prosto tu także o namacalne i atrakcyjnie „efekty”, które da się umieścić w raporcie końcowym. Podobnie jak aparat, tak i zdjęcia zasłonią wtedy brak rzeczywistego zaangażowania oraz zainteresowania projektem oraz zdawkowość kontaktów. Ułatwiają też niekiedy organizatorom bezczelne „eksploatowanie Innego” – wykorzystywanie do własnych celów twórczości osób, które stały się fotografami na użytek projektu22.
Co ciekawe, pomijając przypadki skrajne, krytyka wykorzystania aparatu przychodzi czasem zbyt łatwo także wobec projektów, które posługiwały się nim w sposób refleksyjny, partnerski oraz adekwatny do celów. Można na przykład powiedzieć, że aparat nie jest niczym więcej, niż pontonowym mostem: pomaga reintegrować wykluczonych, ale tylko na czas trwania projektu23. Taki listek figowy. Kto jednak powiedział, że animacja zawsze musi być głęboka – projektowana z nadzieją na trwałe usuwanie mechanizmów odpowiedzialnych za nierówności czy apatię. Nie aparat jest zatem problemem. Raczej zbyt wysokie oczekiwania, paraliżujące tych, którzy po niego sięgają, wystawiając ich na banalną krytykę24. Nie istnieje jakiś jeden mega-dobry plan, i już się raczej nie pojawi25. Lepiej więc nauczyć się cieszyć, że przez moment było inaczej, z małych zmian w światopoglądach, kilku dodatkowych interakcji, i tak dalej. I to cieszyć szczerze, bo to właśnie takie – drobne i efemeryczne – rezultaty udowadniają, że źródła problemów, w które wymierzone są nasze projekty, nie leżą w ludziach wykluczonych czy apatycznych, a w systemowych regułach, które obsadzają ich w tej roli.
Dobrym przykładem takich działań, które posługują się aparatem do tworzenia „spojrzenia aletycznego”26, a więc takiego, które jest inkluzyjne, dopuszcza różną optykę i pomaga budować sieci społeczne, są projekty realizowane przez Claudię Mitchell w krajach afrykańskich. Aparaty przekazano w ręce dzieci chorych i zagrożonych AIDS czy cierpiących na powojenne traumy i z powodu klęsk ekologicznych. Zachęciło to je do tworzenia obrazów, które wykorzystano następnie jako źródło wiedzy o subiektywnych doświadczeniach i sposobach konstruowania wspomnianych problemów oraz przyczynek do partycypacyjnego tworzenia polityk publicznych27. Okazało się to możliwe dzięki szerszemu myśleniu o fotografii. Takiemu, które nie redukuje fotografii do wykonywania zdjęć. Fotografowaniu w projektach Mitchell towarzyszą dyskusje etyczne, grupowe planowanie ujęć, rozmowy o wykonanych obrazach, planowanie wystaw, wspólne tworzenie archiwów. Wszystkie te „obszary uczestnictwa”, jak trafnie określa je kanadyjska badaczka, stają się okazją do bycia razem i dzielenia się doświadczeniami.
Projekty zespołu Mitchell problematyzują znane hasło Bertolda Brechta o fotografii i fabryce Kruppa28. Okazuje się, że aparat może jednak służyć fotografowaniu tego, czego nie widać, a zdjęcie uobecniać to, co pozornie na nim nieobecne29. Może to i dużo więcej. Choćby i nawet służyć celom, które się wzajemnie wykluczają – pomagać kolonizować i wspierać procesy emancypacji. Może robić to wszystko, ponieważ nie ma żadnych istotowych właściwości. Fotografia to praktyka, a nie technologia. Swoją tożsamość zyskuje więc dopiero w relacjach społecznych30. Jeśli mamy jej coś do zarzucenia – zapiszmy to na swój własny rachunek. Podobnie jak młotek, który równie dobrze nadaje się do wbicia gwoździa, jak i wybicia komuś zębów, tak w przypadku aparatu, i każdego innego przedmiotu, potencjał użyć lokuje się przede wszystkim po stronie użytkownika. Obiekt jest konstruktem. Pulą możliwości, i konkretnym zobowiązaniem. To, że aparat kojarzyć się dzisiaj może z określoną, nie zawsze pozytywną rolą oznacza jedynie, że jest jak aktor, który zbyt długo grał w jednym serialu. Bardziej, niż lamentów potrzeba mu zatem dobrego scenariusza i kreatywnego reżysera. Takiego, który potrafi fotografować z lusterkiem wstecznym – jest świadom, że zalety i ograniczenia technologii są efektem jego własnych działań. Ale i takiego, który zamiast wiecznie ostrzyć ołówek, nie będzie się obawiał eksperymentów.
1 Por. „Młodzi i media. Nowe media a uczestnictwo w kulturze”, Raport Centrum Badań nad Kulturą Popularną SWPS, Warszawa 2010, s. 39-43.
2 Por. M. Krajewski, „Przedmiot, który uczłowiecza”, Kultura Współczesna 2003(nr 3), s. 43-53.
3 Zob. internetowa baza zdjęć zgromadzonych w projekcie: www.niewidzialnemiasto.pl, a także blog badawczy: www.nmbadania.info (obie dostępne w dniu 23 stycznia 2013).
4 Zob. R. Drozdowski, M. Frąckowiak, „Jak mieszkaniec z ekspertem”, w: M. Krajewski (red.) Niewidzialne Miasto, Warszawa 2012, s. 225-246.
5 Por. M. Krajewski, „Raport z analizy zdjęć zgromadzonych w bazie Niewidzialne Miasto”, http://nmbadania.info/wp-content/uploads/2010/10/Raport-z-analizy-zdj%C4%99%C4%87-zgromadzonych-w-bazie-Niewidzialne-miasto.pdf (Dostęp: 23 stycznia 2013).
6 Więcej na ten temat zob. w: R. Drozdowski, M. Frąckowiak, M. Krajewski i Ł. Rogowski, „Narzędziownia. Notatki na marginesie Niewidzialnego Miasta”, Warszawa 2012, w druku.
7 Por. M. Polanyi, „The Tacit Dimension", Chicago 1966.
8 Por. np. J. Pallasmaa, „Oczy skóry. Architektura i zmysły”, Kraków 2012.
9 Zob. np. J. Pallasmaa, op.cit; nieopublikowana (póki co) praca doktorska Michała Podgórskiego, „Ucieczka od wizualności i jej społeczne konsekwencje. Fenomen estetyki haptycznej”, Poznań 2011. https://repozytorium.amu.edu.pl/jspui/handle/10593/1437 (Dostęp: 23 stycznia 2013).
10 Zob. M. Zych, „Kilka arów, cały świat. O poznawaniu ogródków działkowych”, w: dzieło-działka, Kraków 2012, s. 30-36.
11 Por tegoż, „Poza przywilej. Tomasz Rakowski w rozmowie o kreatywności wykluczonych”, w: M. Frąckowiak, L. Olszewski, M. Rosińska (red.) Kolaboratorium. Zmiana i współdziałanie, Poznań 2011, s. 199-201. http://kolaboratorium.pl/wp-content/uploads/2012/06/Kolaboratorium.pdf (Dostęp: 23 stycznia 2013).
12 S. Pink, „Uruchamiając etnografię wizualną. Wytwarzane szlaków, miejsc i obrazów”, w: M. Frąckowiak, K. Olechnicki (red.) Badania wizualne w działaniu. Antologia tekstów, Warszawa 2011, s. 109-134.
13 S. Pink, „Home Truths: Gender, Domestic Objects and Everyday Life”, Oxford 2004.
14 K. Konecki, „Współczesna praktyka jogi jako fenomen psycho-społeczny”, Warszawa 2012.
15 S. Pink, „Doing Sensory Ethnography”, London 2009.
16 Skrót od: a Design Anthropological Innovation Model , por. J. Halse, E. Brandt, B. Clark i T. Binder (red.) „Rehearsing the future”, Copenhagen 2010. Po polsku zob. też T. Binder, „Laboratorium (współ)projektowania: eksperymentowanie z rozwiązaniami przyszłości. Szkoła designu w poszukiwaniu nowych form uczestnictwa”, w: Kolaboratorium…, op.cit., s. 203-209.
17 Oba pojęcia znalazłem w książce J. Pallasmy, op.cit., np. s. 18.
18 Jak to zgrabnie określa Liz Sanders: Wszyscy ludzie są kreatywni, jeśli dać im do tego narzędzia, zob. Kolaboratorium…, op.cit. s. 217-219.
19 J. Pallasmaa, op.cit, s. 29.
20 Posługuję się tym pojęciem w znaczeniu bliskim do tego, które przypisał mu Brian Eno, analizujący fenomen muzyki pop, za: A. Pyzik, „kolektywność eksperymentu”, w: Studio Eksperyment. Leksykon, Warszawa 2012, s. 97.
21 „Uprojektowienie” jest oczywiście tendencją zachodzącą współcześnie w wielu obszarach praktyk, można w zasadzie – jak to robi Waldemar Rapior – posługiwać się sformułowaniem „społeczeństwo projektu” na podkreślenie tej zmiany w podstawowym formacie działań obecnych zbiorowości.
22 Skrajną ilustracją tego mechanizmu jest sytuacja przedstawiona w filmie Rezerwat, w reżyserii Ł. Palkowskiego (2007), kiedy to reporter-„animator” podpisuje się pod zdjęciami swojego „podopiecznego.
23Oczywiście zarzut ten stawia się często w odniesieniu do wielu nie-wizualnych i niekoniecznie animacyjnych czy artystycznych przedsięwzięć, zob. np. K. Frieske 2004, za: K. Frysztacki, „Socjologia problemów społecznych”, Warszawa 2009, s. 153.
24 Między innymi w tym właśnie upatruje problemów sztuki publicznej Marek Krajewski, zob. „Sztuka publiczna – od <<zagęszczania dyskusji>> do <<zagęszczania jednostek>>, w: Kolaboratorium, op.cit, s. 21-26.
25 Bo niechęć do takich utopii wynika dziś nie tylko ze złożoności świata, i nie tyle z braku wyobraźni, ale bardziej niechęci do tej, nieco apodyktycznej w końcu formy zaprowadzania zmian, zob. M. Krajewski, „Dość utopii, dość postępu”, w: B. Świątkowska (red.) Coś, które nadchodzi. Architektura XXI w., Warszawa 2011, s. 104-110.
26 Levin, za J. Pallasmaa, op.cit., s. 46.
27 Por. C. Mitchell, „Ujmowanie ludzi w obrazie i zachowywanie obrazu. Obszary uczestnictwa w foto-głosie”, w: Kolaboratorium, op.cit., s. 83-93.
28 Brzmiała ona mniej więcej tak: fotografia zakładów Kruppa nic nam nie mówi o stosunkach klasowych, które w niej panują.
29 C. Mitchell, „Doing Visual Research”, London 2011, s. 95-115.
30 Więcej na temat potencjału, który wyłania się z takiego myślenia w kontekście wykorzystania fotografii do celów społecznych piszę w tekście „Obrazy w działaniu. Strategie interwencyjne współczesnych badań wizualnych”, Kultura i Społeczeństwo 1/2011, s. 167-188.